czwartek, 14 stycznia 2016

rozdział 01

       Budzę się z nieznośnym bólem głowy. Moje ciało jest sztywne i zdrętwiałe z zimna. Dźwigam się wolno, rozmasowując czoło. Rozglądam się uważnie po celi, w której jestem uwięziony. Nic nie pamiętam. Czy wciąż śnię? Coraz mniej zaczyna mi się to podobać. Masuję obite łokcie, szukając wzrokiem jakiegoś wyjścia. Kraty, które mnie więżą wyglądają jak sople lodu. Czy uda mi się je rozbić i uciec?
     Podnoszę się z jękiem, podchodząc do celi. Łapię kraty, usiłując je przełamać, ale są twarde i mocne. Moja ucieczka staję pod coraz większym znakiem zapytania. Nie wiem gdzie jestem, ani ko mnie pojmał. Przed oczami pojawia mi się obraz hybryda, którego spotkałem w lesie.
     — Victor! Victor! Uwolnij mnie! — słyszę. Przez chwilę rozglądam się w poszukiwaniu chłopca, którego głos słyszałem, a wtedy zauważam na ziemi leżącą puszystą kulkę, związaną mocno sznurem. Kucam prędko obok wilczka i rozwiązuję krępujące go więzy. Mały drży z zimna i strachu. Wskakuje na mnie, a wtedy łapię go mocno i przytulam do swojej piersi. Mogę przysiąść, że słyszę jego szloch. Czy wilki w ogóle płaczą?
     — Gdzie jesteśmy? — pytam szeptem. Nikogo nie widzę w celach obok. Czy jesteśmy tu sami? Nawet nie postawiono straży. — Scar, jesteś mały. Przeciśniesz się między kratami i rozejrzysz. Może uda ci się znaleźć jakiś klucz? — mówię, popychając trzęsącą się kulkę w stronę bramy. Scar kiwa łebkiem i wyskakuje z moich ramion. Bez problemu przechodzi przez kraty i teraz biega w podskokach po pustej sali. Sam przysuwam się bliżej i go obserwuję. Przecież musi być stąd jakieś wyjście! To niedorzeczne! Zostałem uwięziony w widmo zamku, w którym nie ma żywego ducha!
     Scar ślizga się na lodowej posadzce. Jego pazurki pozostawiają małe rysy. Biega wkoło, podskakując wesoło. W końcu wraca do mnie i wciska łeb między sople.
     — Tam nic nie ma! — mówi.
     — Wiem — wzdycham. Znów szarpię celą, ale nic to nie daje. Osuwam się ze zrezygnowaniem. Muszę czekać aż się obudzę, nie widzę innego wyjścia. Scar podchodzi do mnie i kładzie się między moimi nogami. Zwija się w kłębuszek, wypuszczając ciężko powietrze ze swoich malutkich płuc.
     — Tęsknię za mamą — wyznaje. Głaszczę go po grzbiecie, aż się wzdryga.
     Do moich uszu dobiega stukot, ten sam jaki słyszałem w lesie. Brama, najprawdopodobniej prowadząca do wyjścia otwiera się z hukiem. Do środka wpada całe stado hybrydów, hałasujących głośno. Scar trzęsie się, chowając za moimi plecami. Ja sam jestem bliski omdlenia. Moja twarz staje się biała, a serce niemal podchodzi mi do gardła. Cofam się, a wtedy moje plecy przywierają do ściany.
     — To centaury — szepcze za mną Scar, przyciśnięty moim ciężarem do kąta. Kiwam głową, obserwując te zdziczałe zwierzęta. Czy mnie widzą? Wiedzą, że tu jestem i im się przyglądam?
     Jeden z centaurów podbiega do celi, w której siedzę i uderza swoim mieczem o kraty, rżąc przeraźliwie. Jeśli miał zamiar mnie przestraszyć, udało mu się. Dołączają do niego jego kompani i teraz wszyscy biegają wzdłuż cel, wrzeszcząc i siekając powietrze długimi klingami.
      To nie koniec koszmaru. Na środku sali staje potężny centaur. Jest największy, ma czarną sierść i jako jedyny jest łysy. Jego twarz pokrywa długa blizna, która dzieli ją na dwie równe części. Ma zbroję, a jego miecz nie może równać się z bronią jego pobratymców.
     Staje na tylnych nogach, po czym zbliża się do mnie. Centaury stają w dwóch szeregach, robiąc mu miejsce. Mam ochotę wybuchnąć płaczem, skulić się i wpełznąć pod łóżko, bo tak zawsze robiłem, gdy budziłem się z koszmaru. Zimny pot zalewa mnie całego. Oddycham z coraz większym trudem, jak gdyby ktoś zabierał całe powietrze z tego pomieszczenia.
     — Człowiek — słyszę. Ten głos nie brzmi ludzko. To uderzenie gromu o ziemię. Drżę na jego dźwięk. — Bracia, czy wy też czujecie zapach jego słodkiej krwi? — woła. Osuwam się coraz bardziej, gniotąc Scara. — Los nam sprzyja! Gwiazdy mówią o nadchodzącej nowej erze! Studiowałem je całe życie, by odczytać wiadomość, którą nam zsyłają! Oto nastąpił dzień, w którym ja, Grimorn, zaczne rządzić Narnią, bo bogowie zsyłają mi dar — mówiąc to wskazuje swoim mieczem na mnie. To zaczyna robić się coraz dziwniejsze. Grimorn zbliża się. Mam wrażenie, że własnoręcznie wygnie kraty, by się do mnie dostać. — O północy Kielich Władzy zostanie przepełniony krwią Syna Adama i uczyni mnie władcą Narnii! — wykrzykuje, a wtedy reszta centaurów unosi wysoko swój oręż i wiwatuje. Moje ciało w ciągu kilku sekund staje się wiotkie. Nie mam siły unieść dłoni, ani chociaż ruszyć palcem.
     — Niech żyje Grimorn!
     To odpowiedni czas, by się obudzić.
     Grimon robi rundę wokół sali, po czym wybiega ze swoimi kompanami. Zostają tylko nieliczni, którzy zapewne mają za zadanie mnie pilnować. Może na początku było to śmieszne. Jestem w wyimaginowanej krainie, w której zwierzęta mówią ludzkim głosem. Ale gdy okazuje się, że jestem darem bóstw dla jakiegoś szaleńca, który ma zamiar napełniać moją krwią jakiś szaleńczy kielich, coraz mniej mi się to podoba.
     Scar wydostaje się spod moich pleców. Widzę jak merda ogonem i kręci się w kółko. Co go tak raduje? Moja niechybna śmierć? Mały zadziera łebek i wyje. Centaury nie zwracają na to uwagi. Do jego wycia dołącza się jakieś inne, bardziej przekonujące, dobiegające gdzieś z oddali.
     Wrota ponownie otwierają się z hukiem, a do środka wbiega wataha wilków. Scar skacze radośnie, patrząc jak jego gatunek rzuca się na centaury. Nie jestem w stanie się podnieść i podejść bliżej. Wciąż pozostaję w szoku i nie wiem co o tym wszystkim sądzić. Wilki są mięsożerne, a ja zaliczam się do ich jadłospisu.
     Czuję jak serce wędruję mi do gardła. Widzę człowieka! Prawdziwego człowieka, takiego jak ja! Moja radość maleje, gdy widzę jak włada bronią i porozumiewa się z wilkami, jakby ich umysły były połączone. Reaguje błyskawicznie. Unika ciosów, które odebrałby normalnemu człowiekowi życie i atakuje, celując perfekcyjnie w czaszki centaurów. Scar wygląda na podekscytowanego. Dopinguje, podskakując na swoich krótkich łapkach. W końcu wszystkie centaury się wycofują, ale to jeszcze nie znaczy, że jestem bezpieczny. Nie śmiem nawet drgnąć czy zaczerpnąć powietrze do płuc.
     Uzbrojony mężczyzna wygląda jak wilkobój. Może je trenuje? Czy jest myśliwym? Nosi idealnie dopasowane, skórzane ubranie, osłaniające go przed zimnem i spełniające rolę kolczugi. Wyciera rękawiczką bez palców draśnięcie na policzku i uśmiecha się. Sięga po topór na plecach i jednym, szybkim i niespodziewanym ruchem niszczy kraty. Przechodzi przez zrobione przez siebie przejście do środka i kuca.
     — Scar, gdzie ty się podziewałeś? — pyta z łagodnym uśmiechem na twarzy, w ogóle do niego nie pasującym. Wygląda jak złoczyńca, gotów złamać mi kark jak tylko się odezwę.
     Wilczek podchodzi do niego w podskokach, a wtedy bierze go na ręce i wychodzi z celi, traktując mnie jak powietrze. No tak, zapomniałem, że jestem niewidzialny.
     — Tak jest mój przyjaciel Victor! Musimy go uwolnić! — słyszę wysoki głosik Scara.
     — Victor? — pyta nieznajomy, marszcząc brwi. Odwraca się i zauważa mnie dopiero teraz. Wygląda groźne jak tak na mnie patrzy. Stawia wilczka na ziemi i ponownie wchodzi do celi. Przygląda mi się uważnie, jak gdyby pierwszy raz w życiu widział człowieka! A wystarczyłoby spojrzeć w lustro.
     Wyciąga w moją stronę rękę, a ja chwytam ją. Uścisk jego dłoni niemal miażdży mi palce. Pomaga mi wstać. Nogi uginają się pode mną, nie czuję się najlepiej. Mam wrażenie, że za moment znów się przewrócę.
     — Centaury zaraz wrócą. Musimy się pospieszyć — mówi. Odrzuca swój płaszcz, naciągając kaptur na głowę. Nie musi wydawać żadnych poleceń. Wilki wybiegają jeden po drugim, a on przemyka wśród nich. Czuję jak coś ciągnie mnie za nogawkę, więc spuszczam wzrok, widząc Scara. Podnoszę go i podążam za watahą.
     — Poznałeś już Edmunda? Prawda, że jest najmilszą osobą jaką kiedykolwiek spotkałeś? — pyta. Jeśli tak wyglądają najmilsze osoby, nie mam zamiaru spotykać tych niemiłych. Przecież ten cały Edmund wygląda jakby żył z wilkami, obdzierał ich ze skóry i robił sobie ubrania. Dreszcz przebiega mi Wzdół kręgosłupa na myśl o przebywaniu w jego towarzystwie.
     Wydostajemy się z pałacu. Drżę z zimna, bo wszędzie wkoło pada śnieg, a mój płaszcz wisi sobie na drzewie. Scar zeskakuje mi z ramion i prawie znika w zaspie. Widzę tylko jego czubek głowy i staram się nie zgubić go z oczu. Biegnę ile sił w nogach, połykając haustami mroźne powietrze. Potykam się i upadam kilkakrotnie, ale nie poddaję się i wstaję za każdym razem. Mam wrażenie, że im dalej jesteśmy od zamku, śniegu ubywa. Obejmuję swoje ramiona, biegnąc na ślepo za rozmazującą się sylwetką Edmunda, który wciąż oddala się i oddala. Zostaję w tyle. Braknie mi tchu. Potykam się i leżę jak długi, nie mogąc się ruszyć. To koniec. Muszę odpocząć, nawet jeśli muszę to zrobić to w takim głupim miejscu jak to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz